Polish

POLISH

MAGIK
(Bűvésznek lenni)

Życie magika bywa zabawne.
Wraca do domu. Aktówka, którą rzuca,
w locie zamienia się w szal
i po chwili rozpływa w powietrzu
jak smuga dymu. Zjada na obiad
tuzin jaj wyciągniętych właśnie z rękawa.
Potem bierze gazetę – w dłoniach trzepocze
mu gołąb pocztowy. Jeśli zechce,
położy się spać choćby na suficie,
a rano zbudzi wypoczęty.
Z ust otwartych do ziewnięcia
Pofruną zapalone żarówki.
Lecz czasami los magika staje się udręką.
Gdy chce włożyć kapelusz,
skacze mu na głowę królik albo kot,
pochwycona kiść winogron rozpada się
w proch drobny jak cukier puder.
Nie wydmucha nosa, bo zamiast chusteczki
zawsze znajduje tykający zegarek.

Mogąc mieć wszystko, mogąc spełnić
najbardziej szalony kaprys, nie robi nic:
ofiara własnych zdolności, król Midas
czyniący cuda bezwolnie i apatycznie.

Polish translation by Anna Goławska

PIĘĆ PAR
(Öt pár)

Kiedy kupowałem pięć par skarpet
(w komplecie jest taniej) od małego
siwiejącego Chińczyka
nie myślałem o niczym szczególnym
co najwyżej: dziwne oni też siwieją
dziwne że są tacy chińscy
czyli o tym o czym każdy
myśli w takiej chwili
potem zabrałem się do prania
i nie mogłem ich dopłukać
woda nawet za piętnastym razem
była czarna całkiem czarna
jak łatwo produkuje się czarne skarpety
weź białe i ufarbuj je na czarno
ale z powrotem jest podobnie
weź czarne i wypierz je na biało
niczym napędzane znikomą ludzką siłą
perpetuum mobile albo Syzyf
toczę kłębek w czystej wodzie
która zanim zdążę dotrzeć zawsze staje się czarna
jednym słowem mały siwiejący Chińczyk
wiedział coś o daremności
i sprzedał mi swoją wiedzę zapakowaną w skarpetki

WIECZNOŚĆ
(Örökkévalóság)

Ojciec Laci i ojciec Feri przyjaźnili się kiedyś
w czasach seminarium, nic dziwnego, że się tak uradowali,
kiedy pewnego razu latem wpadli na siebie
na rozgrzanej upałem ulicy, Ferike,
ojciec Laci objął przyjaciela, drugą ręką
ocierając pot z czoła, co za upał, chodź,
napijemy się piwa,
Ferike nie trzeba było namawiać, jemu też
doskwierało gorąco, wypili po kuflu, a potem
posłuszni nakazowi kapłańskiego umiarkowania
podnoszą się, żeby wyjąć portfele
płacą i razem ruszają do wyjścia,
Lacika, pyta ojciec Feri, ty w którą stronę,
Lacika pokazuje, że w lewo,
wtedy Ferike z żalem,
że on w prawo,
no to nasze drogi się rozchodzą,
no to cześć, cześć, podają sobie ręce,
a kilka minut później
znów wpadają na siebie
w drzwiach do tego samego baru,
i wybuchają śmiechem,
obaj udawali, że odchodzą,
po czym zawrócili, kiedy
jeden nie widział już drugiego,
przeklęty upał, ojciec Laci ociera pot z czoła,
wejdźmy, ojciec Feri obejmuje kolegę,
i od tej chwili tak to się toczy, żegnają się,
lecz obaj wiedzą, że niebawem
znów się spotkają przed barem,
wybuchają śmiechem
i objęci wchodzą do środka,
nigdy się nie upijają,
ale nigdy też nie trzeźwieją,
upał coraz większy,
po prostu nie sposób nie napić się piwa,
nie śmiać się, nie ocierać czoła,
nie zawracać,
na wieki wieków, amen.

KLAWISZE
(Billentyűk)

Ty tam na dole grasz na pianinie
ja piszę wiersz tutaj na górze
gdybyśmy się do siebie przytulili
nasze dzieci wcisnęłyby się między nas
szarpiąc cię za spódnicę
wieszając się na mojej koszuli
te które powstały z naszego uścisku
udaremniają nam uścisk
kiedy zapada wieczór ty już śpisz
kiedy nastaje ranek ja jeszcze śpię
topimy w klawiszach
ty tam na dole przy pianinie
ja tu na górze przy komputerze
słowa które byśmy sobie powiedzieli
w jednym wielkim uścisku.

MIASTO SOBOWTÓRÓW
(A hasonmások városa)

W mieście sobowtórów
nikt nie jest sobą
Znajomi, kiedy ich zagadniesz,
dziwnie się śmieją, wzruszają ramionami
Człowieka stojącego w drzwiach sklepu
pochopnie możesz uznać za ekspedienta,
gromadzącą się widownię za aktorów
i może się okazać, że dyrektorem jest ten,
który sprząta biura
Czasem to pielęgniarzy szybko kładą na noszach,
strażacy podpalają,
policjanci wywołują burdy,
szklarze rzucają kamieniami w szyby,
elektrycy kradną kable
Idąc na pogrzeb, nie masz pewności,
czy nie złożysz kondolencji zmarłemu.

W mieście sobowtórów uważaj,
żeby się w coś nie wplątać,
na ulicy mogą uznać cię za włamywacza,
złodzieja kieszonkowego lub nawet ojcobójcę
rozpozna w tobie ten, kto idzie z naprzeciwka
Może się zdarzyć, choć to mniej prawdopodobne,
że ze łzami w oczach rękę uściśnie ci
twój protegowany, którego nigdy nie protegowałeś
To niebezpieczne miejsce, jedź tam tylko
jeśli już nie za bardzo pamiętasz, kim jesteś

MODLITWA
(Nyűgös imádság)

Wyssij z moich kości szpik
napręż moje żyły niczym linę
zerwij mi paznokcie, wyrwij
po jednym wszystkie włosy
odbierz siłę, niech leżę
jak zaślinione niemowlę
niech moje ciało zwisające jak pusty
worek trawi choroba
i zamień mój mózg
w kamień postukujący w głowie
rozłóż mnie, złóż mnie
tylko się mną zajmuj
tylko zajmuj się
mną, Boże.

Polish translation by Anna Górecká